Jak wspominaliśmy już w artykule o grudniowych przygotowaniach (dostępnym tutaj) cały miesiąc był czasem przygotowań do świąt Bożego Narodzenia i następującego po nich karnawału. Szczególnie intensywne były ostatnie chwile przed Wigilią, nazywaną też Wilią lub Kucją. Wtedy to wszyscy we dworze mieli określone obowiązki. Kilka dni przed Wigilią rozpoczynały się przygotowanie kulinarne, którymi kierował zatrudniony we dworze kucharz (zwykle pod czujnym okiem pani domu). Kuchnia tętniła życiem, unosiły się z niej zapachy korzeni, pienika i wanilii. Chwilę przed świętami gotowe były już wszelkie potrawy mięsne, takie jak pasztety, wątrobianki czy kiełbasy, a także wypieki np. pierniki czy strucle. Na postną wieczerzę świąteczną przygotowywano ryby, jednak zwykle tuż przed Wigilią, tak by były jak najświeższe. Wyławiano je z własnych stawów bądź kupowano od sąsiadów czy żydowskich dostawców. Przyrządzaniem wigilijnych potraw zajmowano się również w tych dworach, gdzie nie urządzano wieczerzy, ale wyjeżdżano w gościnę – nie wypadało bowiem pojawiać się z pustymi rękami. Przywożone zapasy jedzenia traktowano jako świąteczny podarunek.
Z dniem wigilijnym wiązały się dawne wierzenia słowiańskie i różne przesądy, które przetrwały w świadomości i przestrzegano ich nie tylko w rodzinach chłopskich, ale i w zamożniejszych dworach. Przywiązywano uwagę zarówno do tych drobniejszych przesądów - takich, jak: która dziewka ucierała mak, ta nieuchronnie wyjdzie za mąż, czy: kto ile potraw wigilijnych ominie, tyle ominie go szczęścia w przyszłym roku. Część przesądów zamieniła się jednak w tradycje, które wpływały na specyficzny przebieg tego dnia. Wierzono przede wszystkim, że jaka Wigilia taki cały rok. Wystrzegano się więc kłótni i sporów, wstawano wcześnie i ruszano do pracy, tak aby nie lenić się także w przyszłym roku. Uważano również, że jeśli myśliwy upoluje zwierzynę w Wigilię, w następnym roku nie będzie wracał z pustymi rękami. Corocznie, w wigilijne poranki, wyruszano wraz z sąsiadami i gośćmi na tradycyjne polowania. Uczestniczyli w nich również młodzi chłopcy, a broń myśliwska była niezwykle popularnym prezentem znajdowanym pod choinką.
W czasie nieobecności męskiej części rodziny, pozostałe we dworze panie domu i córki kontynuowały przygotowania do wigilijnego świętowania. Przychodził czas na przystrojenie choinki ozdobami, które były skrupulatnie przygotowywane w grudniowe wieczory. Służba w tym czasie pracowała już w sali jadalnej, którą przystrajano gałązkami świerku i świecami. W XIX wieku w rogach pomieszczenia stawiano jeszcze snopki niemłóconego zboża, co miało zapewnić dobre plony i przypominać o miejscu narodzin Jezusa. W kolejnym stuleciu zwyczaj ten zachował się jedynie w biednych chłopskich chatach. Zawsze jednak, niezależnie od warstwy społecznej, pod śnieżnobiałymi obrusami znajdowało się siano. Lokaje i chłopcy kredensowi rozkładali odświętne serwisy porcelany, czyścili srebra i prasowali bieliznę stołową. Stół zdobiły często dwa srebrne kandelabry ze świecami, a na środku znajdowały się zimowe kwiaty i małe szopki betlejemskie. Zawsze pamiętano o zostawieniu jednego dodatkowego nakrycia dla niespodziewanego gościa. W okresie powstań narodowych ustawiano także symboliczne nakrycia dla nieobecnych i zmarłych. Na oddzielnym talerzyku znajdowały się opłatki, którymi łamano się na początku wieczerzy. Niezależnie od ilości osób, które miały zasiadać przy stole, musiała znajdować się na nim parzysta liczba nakryć, ponieważ inaczej zwiastowało to śmierć jednego z domowników.
Po powrocie mężczyzn z polowania, zazwyczaj już po zmroku kończono przygotowania do Wigilii. Wszyscy domownicy udawali się do swoich pokojów, aby się umyć i odświętne ubrać. Panowie przyodziewali fraki, smokingi, a panie ciemne suknie wysadzane kamieniami lub uzupełniane perłową biżuterią. Małe dziewczynki otrzymywały jasne, wełniane sukienki, a chłopcy zakładali koszule i długie spodnie. W ubieraniu pomagały dzieciom bony bądź guwernantki, wykorzystując ten czas do ostatniego odpytania z wierszyków i piosenek, które miały być prezentem dla rodziców.
Gdy cały dwór był już gotowy pozostawało wyczekiwać pierwszej gwiazdy, która rozpoczynała wieczerzę wigilijną. Tradycyjnie przed jedzeniem odczytywano fragmenty Ewangelii św. Łukasza o narodzinach Jezusa, następnie dzielono się opłatkami i składano sobie serdeczne życzenia. Najpierw robili to rodzice między sobą, następnie zwracali się do dzieci i starszych członków rodziny. Łamano się także opłatkami ze służbą – tego wieczoru hierarchia obowiązująca na co dzień ulegała małemu zatarciu. W niektórych dworach ważniejsza służba mogła zasiadać przy jednym stole z właścicielami, w innych stawiano osobny stół i pozwalano spożywać te same potrawy.
Służący przynosili półmiski z potrawami, z których następnie każdy nakładał na swoje talerze. Kolejność podawania uzależniona była, tak jak w przypadku usadzania gości ważnością osób. Przy stole obowiązywała ścisła etykiety. Każdy miał obowiązek prowadzić rozmowy z osobami zasiadającymi w najbliższym otoczeniu, nikt nie mógł wstawać od stołu. Nie wolno było również trzymać łokci na stole, a od dzieci wymagano perfekcyjnego posługiwania się sztućcami. Istniał przesąd, że należy choćby spróbować wszystkich potraw wigilijnych, aby zapewnić sobie powodzenie najbliższych miesiącach. Liczba dań była czysto umowna i całkowicie dowolna. W zależności od zamożności rodziny i od ilości gości często stoły uginały się pod ciężarem półmisków. Panie domu i kucharze starali się zaimponować rozmaitością, jednak przestrzegano pewnych tradycji, wywodzących się jeszcze z czasów szlacheckich. Co roku w każdym dworze pojawiały się więc przede wszystkim zupy, w śród których królował barszcz czerwony z uszkami. Jadano również zupę rybną (zwłaszcza w Wielkopolsce) lub grzybową, a także zupę migdałową z mielonych migdałów z dużą ilością rodzynek i ryżu. Ryby przyrządzano w różnorodny sposób: były smażone, wędzone, pieczone w warzywach, w galarecie, gotowane w sosie. Były to ryby słodkowodne, takie jak sandacze, karpie, karasie, liny, szczupaki czy węgorze. Do picia serwowano kompoty z suszu, przeważnie ze śliwek lub jabłek. Na deser podawano tradycyjną kutię, pierniki, łamańce z makiem, mleko makowe z kruchymi placuszkami i makowce. Na koniec podawano bakalie czyli owoce smażone w cukrze lub surowe, konfitury i orzechy oraz herbatę.
Po kolacji następowało przejście do salony z choinką. Był to najbardziej wyczekiwany moment przez dzieci, ponieważ nadchodził czas prezentów. Dziewczynki otrzymywały wiklinowe wózki z lalkami przykrytymi haftowanymi kołderkami. Chłopcy stroje ułańskie, ołowiane żołnierzyki i kolejki. Wszyscy - drewniane klocki, bębenki, misie, różnokolorowe piłki, gry w dużych pudełkach, a także mnóstwo słodyczy. Dorośli również znajdowali prezenty pod choinką. Tradycją było obdarowywanie służby i mieszkańców folwarku czy wsi. Często byli oni zapraszani do salonu z choinką, by śpiewając kolędy odbierali podarunków z rąk pani domu. Nieraz w kolejnych dniach świątecznych odbywały się spotkania we dworze dla okolicznej ludności, by wspólnie kolędować.
Wigilijny wieczór kończyła Msza Święta w kościele, zwykle odprawiana o północy i zwana Pasterką lub Mszą Anielską. Do kościoła jechano saniami, powozem lub karetą w zależności od pogody. W następujące po Wigilii dni świąteczne także były odprawiane msze w kościołach. W pierwszy dzień świąt przed południem odbywała się uroczysta suma zwana Królewską. W tym dniu pozostawano w domu by w atmosferze rodzinnej przeżywać Boże Narodzenie. W następne już, aż do święta Trzech Króli przypadającym 6 grudnia odwiedzano się wzajemnie i kolędowano.